Rozmiar: 25397 bajtów
Strona główna O firmie Książki Kontakt


Afryka od najdawniejszych czasów rozbudzała ciekawość i wyobraźnię Europejczyków. Fascynowały a jednocześnie wywoływały lęk rozległe obszary dziewiczej przyrody pełne dzikiej zwierzyny, inna roślinność, nieprzyjazny klimat, inny kolor skóry jej mieszkańców, inne, nieznane i niezrozumiałe ich obyczaje. Ta „inność” stała się jedną z przyczyn poniżania czarnoskórych Afrykanów, pozbawiania ich wolności, a nawet ludzkiej godności.

Afryka stanowi mozaikę ludów i grup etnicznych, różniących się często bardziej niż np. mieszkańcy śródziemnomorskich wybrzeży Europy i skandynawskich fiordów. W czasach przedkolonialnych miały one swoją historię, najczęściej przekazywaną w tradycji ustnej. Jedne tworzyły monarchie, które niekiedy w formie szczątkowej przetrwały do naszych czasów i istnieją wewnątrz współczesnych państw afrykańskich. Inne stworzyły tylko wodzostwa, niektóre żyły w rozproszeniu ze zbieractwa i myślistwa. Badania etnograficzne i antropologiczne ukazują różnorodność kulturową ludów afrykańskich i znaczenie tradycyjnej kultury dla ich poczucia tożsamości, uświadamiają, że to, co dla jednych jest egzotyką, dla innych jest codziennością, wynikającą z warunków i środowiska, w jakim przyszło im żyć.

Prezentowane na wystawie fotografie pokazują jedynie niewielki wycinek życia społeczności afrykańskiej ponad siedemdziesiąt lat temu. Zostały wykonane w latach trzydziestych ubiegłego stulecia w głębi afrykańskiego kontynentu, na terenach porosłych gęstym, tropikalnym lasem, odległych o kilka dni podróży od miejskich centrów. Znajdowały się one wówczas pod władzą Francji, od prawie półwiecza były włączone do jej posiadłości kolonialnych w Afryce Równikowej. Dziś są to północne regiony Republiki Kongo, byłej kolonii francuskiej.

Autor fotografii, Witold Grzesiewicz (1900-1987) należał do pokolenia, które wchodziło w dorosłe życie, kiedy Polska odzyskiwała niepodległość. W latach 1918-1922, jak wielu jego rówieśników, brał udział w walkach, jakie toczyły się na ziemiach polskich o odzyskanie i obronę niepodległości. Zdemobilizowany w stopniu porucznika saperów, po dwóch latach wyjechał do Francji w poszukiwaniu pracy. Początkowo zatrudnił się w kopalni na północy, później, jednocześnie pracując, ukończył studia ekonomiczne w Paryżu. W 1929 r. wyjechał do Konga jako agent handlowy Francuskiej Kompanii Górnego i Dolnego Konga. Stopniowo awansował, jako jedyny cudzoziemiec, do stanowiska zarządcy faktorii w Loboko, jednej z największych w Kompanii.

Francuska Kompania Górnego i Dolnego Konga była wówczas jedną z największych kolonialnych spółek handlowych, zajmujących się pozyskiwaniem surowców i wywozem ich do Europy. We francuskich koloniach w Afryce Równikowej zapewniła sobie koncesje na ogromnych obszarach w dorzeczu rzeki Kongo, gdzie miała wyłączne prawo eksploatacji i wywozu zasobów naturalnych. Rozbudowała sieć faktorii – terenowych placówek handlowo-przetwórczych, skupujących produkty od miejscowej ludności. Prowadziły one również sprzedaż podstawowych towarów przywożonych z Francji. Kompania posiadała plantacje drzew kauczukowych i palmy oleistej, olejarnie i tartaki, własny transport samochodowy i statki rzeczne.

W okresie dziewięcioletniej pracy w Kompanii Witold Grzesiewicz docierał do wiosek położonych w głębi tropikalnych lasów, w rozlewiskach rzek, gdzie do niektórych mógł dopłynąć tylko pirogą. Zadania wynikające z pełnionych funkcji wymagały utrzymywania stałych kontaktów z miejscową ludnością, zarówno z tradycyjnymi wodzami, jak i pracującymi na plantacjach i w faktorii mieszkańcami wiosek. Opisał to w swoich wspomnieniach i utrwalił w fotografii. Fotografowanie było – obok polowania – jego pasją, choć nie było to tak łatwe, jak dziś mogło by się wydawać. Wysoka temperatura i wilgoć tropiku powodowały bowiem sklejanie błony fotograficznej. W ten sposób, jak wspomina Witold Grzesiewicz, bezpowrotnie zostały utracone jego zdjęcia z wioski pigmejskiej.

Zaprezentowane fotografie stanowią tylko część jego fotograficznej spuścizny. Przedstawiają dawną Afrykę – ludzi, których spotykał podczas swoich wypraw i społeczności, obok których żył, a także synka Jasia i jego matkę Moatinę Boman, piękną, smukłą córkę wodza ludu Kuele.

Na kilku fotografiach widać wodzów w charakterystycznych czapach ze skóry lamparta. Tradycyjni wodzowie odgrywali wówczas, tak jak i dziś, ważną rolę, choć francuskie rządy ograniczyły ich władzę. Pozostawiono im uprawnienia orzekania w oparciu o prawo zwyczajowe w sprawach spornych między ich poddanymi. Witold Grzesiewicz podaje we wspomnieniach, że na tych terenach istniały trzy instancje tradycyjnego sądownictwa. Wódz wioski orzekał w drobnych sporach sąsiedzkich. Miał oznakę swojej godności w kształcie „miotełki” z włókien liści palmowych. Strony mogły się odwoływać do wyższych instancji – wodza okręgu, a niezadowoleni z jego wyroku mogli składać apelację do wodza ziemi. Procesujące się strony musiały wnosić opłaty: w wiosce wystarczyło kilka kur i jajek, w przypadku poważniejszych spraw, przy apelacjach do wodza okręgu koszty były wyższe – oprócz opłaty w gotówce, każda ze stron musiała dać kozę lub barana, a przy sprawach rozstrzyganych przez wodza ziemi, prócz opłaty pieniężnej, niezbędnę było dostarczenie średniej wielkości pary kłów słoniowych, sieci, strzelby bądź innych cenionych przedmiotów.

Ludy zamieszkujące północne regiony Konga, podobnie jak wiele innych ludów afrykańskich, praktykowały wówczas, widoczny na fotografiach Witolda Grzesiewicza, tatuaż bliznowy (skaryfikacje), wykonywany przez odpowiednie nacięcia skóry, w które wcierano różne substancje, aby po wygojeniu powstały bliznowate zgrubienia, tworzące skomplikowany wzór. Skaryfikacje pełniły rolę szczególnego rodzaju „dowodu tożsamości”, zawierającego kodowane dla obcych, a czytelne dla rodaków i wtajemniczonych, najważniejsze informacje o danej osobie. W zależności bowiem od miejsca na skórze ciała i wzoru, skaryfikacje świadczyły o przynależności rodowej i etnicznej, dojrzałości dziewczyny do rodzenia dzieci, o stanie cywilnym, płci pierwszego dziecka i liczbie urodzonych dzieci oraz innych ważnych wydarzeniach w życiu danej osoby i jej wytrzymałości na ból.

W okresie minionych ponad siedemdziesięciu lat wiele się zmieniło w Afryce, choć większość jej mieszkańcow nadal żyje w ubóstwie. Osoby w tradycyjnych ubiorach, najczęściej zmodyfikowanych, można spotkać jedynie podczas różnych uroczystości i obrzędów. Wiele dawnych zwyczajów i praktyk straciło znaczenie bądź zaginęło. Niekiedy stają się skomercjalizowaną atrakcją przyciągajacą turystów spoza Afryki. Pół wieku temu większość krajów tego kontynentu, w tym Kongo, uzyskała niepodleglość. Być może wnuki niektórych osób widocznych na fotografiach zajmują dziś wysokie stanowiska państwowe.

W 1938 r. Witold Grzesiewicz z synkiem Jasiem wyjechał z Konga do Polski. Rok później wojna zniweczyła jego plany związane z Afryką. Ani on, ani Jaś nie widzieli już nigdy Moatiny, choć w 1978 r. Witold Grzesiewicz próbował ją odnaleźć. Dwadzieścia kilka lat później jego wnuczka Małgorzata Grzesiewicz-Sałacińska, śpiewaczka i muzykolog, odnalazła rodzinę swojej nieżyjacej już babki Moatiny. Z jej inicjatywy wspomnienia i fotografie dziadka zostały wydane w formie albumu. Małgorzata Grzesiewicz–Sałacińska przedwcześnie zmarła w kwietniu 2009 roku. Jej pamięci poświęcona jest wystawa.

Witold Grzesiewicz tak wspominał spotkanie z wielkim wodzem Bossiną:
O mojej pracy, polowaniach, mojej Afrykance Moatinie i synu Jasiu wiedział więcej niż przypuszczałem, a na moje pytanie, co myśli o nas Europejczykach, pracujących tutaj w Afryce, powiedział: Nie obraź się za to co powiem, ale chcę z tobą mówić szczerze – otóż styl waszego życia i pracy przypomina nam wariatów. Ty jeden może stanowisz wyjątek, ale mówię to na podstawie moich obserwacji. Nie potraficie żyć i cieszyć się życiem. Nie widziałem nigdy, aby Europejczyk wziął na kolana swoje dziecko i z nim się bawił, na to nie ma czasu, zawsze biega z kantorku do magazynu czy na plantacje. Zawsze coś mierzy, waży, zapisuje, liczy pieniądze – nie widzi, jak pięknie świeci słońce, kwitną kwiaty, śpiewają ptaki, bo jest zbyt zajęty gromadzeniem majątku. A jak przejdzie krąg twojego życia (tu zakreślił koło palcem w powietrzu) i tak pójdziesz do ziemi... Druga rzecz, która nas zastanawia, to wasza chciwość; każdą ilość produktów, które zbierzecie z plantacji czy zakupicie od Afrykanów – czy to kauczuk, orzeszki ziemne, oliwa palmowa czy bambusowa, orzeszki palmowe, ziarno kawy czy kakao, skóry dzikich zwierząt, kły słoniowe, żywice i orzechy drzew leśnych, zawsze uważacie, że ich jest za mało. Z faktorii, które są rozsiane po całym kraju, produkty przewożone są parowcami po spławnych rzekach czy drogami przy pomocy ciężarówek do portów, tam przeładowane na wielkie okręty morskie, a te – wyładowane po brzegi – odpływają do francuskich portów i portów innych krajów i kontynentów. I zawsze produktów tych jest mało, mało... Jesteś myśliwym, masz dobre oko i znakomite wyniki polowań: mięso upolowanej zwierzyny, słoni, bawołów, antylop rozdajesz towarzyszącym tobie tragarzom i ludziom z wiosek, za co tobie są wdzięczni. Ale są bezmyślni myśliwi, którzy polują tylko dla przyjemności i aby się chełpić ilością upolowanych słoni, hipopotamów czy innej zwierzyny. Gdyby ci zachłanni myśliwi mieli cierpliwość stać o zmierzchu w błocie i czekać bez ruchu na przechodzącą zwierzynę, atakowani przez chmary komarów (nasyconych krwią, których rozgnieść na ciele nie można, aby zapach krwi nie odstraszył zwierzyny) to mając wspaniałą broń o dużej mocy, a nie skałkówki czy kapiszonówki, z których strzelają czarni myśliwi, w krótkim czasie wyniszczyliby cały zwierzostan na naszej ziemi...





Copyright by GONDWANA